Nazywam się Sylwia Komorowska-Rutkowska. Odkąd sięgam pamięcią uwielbiałam koty, psy i inne zwierzątka futerkowe.
Mieszkałam z Ciapką, Pimpusiem, Kolesiem, Supłem, Kickiem, Czykitą, Pafnucym, Kiziutkiem (oczywiście nie ze wszystkimi naraz:). Historię zwierzaków w moim życiu przedstawiam poniżej.
Pomagałam bezdomnym kotom prowadząc dom tymczasowy dla podopiecznych Fundacji. Ta działalność bardzo wzbogaciła moje doświadczenie w opiece nad kotami.
Ukończyłam Europejskie Studium Psychologii Zwierząt i wiedzę tam zdobytą oraz własne doświadczenie wykorzystuję opiekując się gośćmi Grand Kotelu oraz pomagając właścicielom, którzy mają problemy z zachowaniem swoich kotów.
Opieka nad kotami sprawia mi autentyczną przyjemność.
Lubię je obserwować i poznawać ich osobowość. Widzę jak bardzo moim klientom zależy na swoich kotach, jak bardzo troszczą się o ich dobre samopoczucie, jak przeżywają rozłąkę z nimi. Drodzy Państwo, mi również na tym zależy i dokładam wszelkich starań, by Goście Kotelowi czuli się jak najlepiej; staram się by Państwa koty się nudziły się, gdyż wiem, że nic tak nie poprawia kociego samopoczucia jak głaskanie i zabawa.
Gdy miałam cztery lata, w naszym domu pojawiła się Ciapka - mała suczka, kundelek.
Ciapka też lubiła koty i chciała opiekować się każdym zwierzątkiem mniejszym od niej; wsławiła się obroną kociaka przed innymi psami oraz "matkowaniem" śwince morskiej. Świnka została niemal "zagłaskana", straciła apetyt i trzeba było dla jej zdrowia dozować czas spędzany z Ciapką. W końcu ja i Ciapka doczekałyśmy się też swojego kota. Ciapka darzyła kociaka wielkim uczuciem, które manifestowała przytulaniem go i wylizywaniem aż do przemoczenia kociego futerka. Pimpuś wyrósł na ogromnego kocura ( już w wieku 1 roku ważył 7 kg, potem 9 kg), gdy się wylegiwał zajmował dwa taborety lub większość mojego biurka. Pimpek nauczył się otwierać drzwi naciskając klamkę, sypiał w łóżku ze mną lub moim tatą, na dwór wychodził razem z Ciapką. Podczas jednego z wieczornych spacerów Ciapkę przewrócił jakiś owczarek niemiecki, wtedy z ciemności skoczył na niego jej prywatny tygrys – Pimpuś i pogalopował na jego grzbiecie.
Do naszego domu następnie zawitał Koleś czyli kot Pimpusia. Koleś przybłąkał się do nas w czasie ulewy jako przemoknięty kociak. Razem z Pimpkiem bawili się, spali, przytulali. Wkrótce przyniosłam im z podwórka następnego towarzysza – porzuconego malucha - Supełka, który został przyjęty do gromady przez starszych kolegów. Supeł był bardzo sympatyczny, lecz, gdy podrósł, znaczył moczem meble. Dziś wiem, co robić w takich sytuacjach :)
W czasie studiów przygarnęłam chorego na katar piwnicznego kociaka – Zuzę. Zamieszkała w studenckim mieszkaniu i szybko wyzdrowiała. Zuza spała na mnie lub na koleżance, a bawiła się aportując nam zabawki, jak pies! Może dlatego, że towarzyszem jej zabaw był szczeniak koleżanki. Dzięki Zuzi miałam okazję doświadczyć, co to znaczy kocica w rui... Sterylizacja to najlepsze rozwiązanie!
Pewnego ranka, jeszcze leżąc w łóżku usłyszałam głośne miauczenie – to na podwórku czarno-biały maluszek skarżył się na swój los.
Oczywiście wzięłam go do domu. Kicek miał problemy z układem trawiennym, na jego przykładzie dowiedziałam się jakim bezsensem jest karmienie kotów karmą z marketu o niskiej zawartości mięsa oraz jak wartościowa i ekonomiczna (a tylko z pozoru droga) jest karma renomowanych firm. Kicek przeprowadził się ze mną z rodzinnego miasta do Bydgoszczy i został szeryfem na podwórku na Błoniu. Do domu wracał o drugiej lub czwartej nad ranem - tak się darł pod blokiem, że nie było wyjścia, tylko zejść po kota z drugiego piętra, w piżamie. Po przeprowadzce na Szwederowo trzeba było schodzić z czwartego piętra, gdzie również doskonale było Kicka słychać.
Na szczęście nie wracał już w nocy, ale i tak moi sąsiedzi doszli do wniosku, że on tak wrzeszczy z głodu (a oczywiście był bardzo dobrze odżywionym przedstawicielem gatunku), a Kicek po prostu uważał, że zawsze jest w nieodpowiednim miejscu - gdy był w domu chciał na podwórko i odwrotnie.
Z wakacji w górach, przywiozłam dwa urocze kociaki - Czykitę i Pafnucego.
Po prostu po tygodniu znajomości nie mogłam się z nimi rozstać... Spędziły kocie dzieciństwo na moich kolanach i były świetnym "okładem na ciążę":) A potem okazało się, że nic tak nie zachęca dziecka do raczkowania, jak przechadzający się kot. Mój synek, gdy zaczął chodzić, miał z Czykitą taki układ, że ona nie "skarży" o łapaniu za ogon, a on nie płacze z powodu delikatnego zarysowania rączki kocim pazurkiem.
Kiziutek był pierwszym kotkiem, który trafił do mojego domu tymczasowego. Był tak uroczy, że po trzech dniach zdecydowałam, że zostaje u mnie na stałe.
A teraz Grand Kotel jest moim źródłem kontaktów z kolejnymi przesympatycznymi przedstawicielami Kociego Rodu.